wtorek, 22 maja 2018

Ból fantomowy.

 Olga Tokarczuk - "Bieguni"

Piszę tego posta drugi raz, bo pierwszy właśnie przypadkiem skasowałam, brawo ja.
Książka, choć napisana ponad dekadę temu, zrobiła się ostatnio bardzo na czasie, gdyż została przetłumaczona na angielski i nominowana do Bookera. A tymczasem ja bym jej nie ruszyła gdyby nie... Scyci.
Zaczęło się od niewinnej wyprawy do Londynu, bo jak zwykle na ostatnią chwilę obudziłam się, że w moim najulubieńszym British Museum właśnie kończy się wystawa o koczowniczych ludach Azji środkowej. Swoją drogą bardzo ciekawa, choć widać było, że z samej zawartości grobowców niewiele da się wydedukować (pisma nie znali). Przedzierając się z powrotem w stronę dworca przez miejską dżunglę postanowiliśmy wstąpić do biblioteki, która zawsze jest przyjemnym i spokojnym schronieniem w oczekiwaniu na pociąg. Tam, jak to ja, zaczęłam zachłannie przeglądać ulotki, aż ujrzałam znajomą twarz kobiety z dredami...
Otóż pani Tokarczuk miała wpaść z wizytą. Miałam 2 miesiące, żeby zdobyć i przeczytać "Biegunów". Co to dla mnie. Oczywiście, że nie zdążyłam ;)
Kiedy zabrałam się za książkę (jakoś na tydzień przed spotkaniem), nie miałam zielonego pojęcia, o czym jest. Mój mózg musiał się dostroić do trybu notatkowego, w jakim jest prowadzona fabuła. Nie jestem jego fanką, bo zazwyczaj czytam tuż przed snem, a tu jedna notatka potrafiła mieć pół strony, a kolejna trzydzieści, i zdecyduj się kurcze, czy idziesz już spać (za wcześnie), czy czytasz i ryzykujesz poranne niewyspanie. Tak, wiem, starzeję się. Z pewnością taki styl nadaje się natomiast na podróż, zresztą same notatki były pisane przez autorkę podczas licznych wojaży, i przyzwyczaiła się do nich do tego stopnia, że nawet pół roku po wydaniu książki wciąż ją "pisała".
Co dziwne, ja miałam podobny stan - już po jej skończeniu chciałam ją dalej czytać. Mój umysł sam wyszukiwał kolejne motywy, które mogłyby się w niej znaleźć. Dotarło do mnie, że nawet Scyci wpasowują się w nią idealnie, jako jeden z ludów nie mających swojego stałego miejsca zamieszkania, niczym tytułowi Bieguni. Przypadek?
Książkę serdecznie polecam ludziom, którzy nie mogą usiedzieć na miejscu ;)

"Istnieją kraje, w których ludzie mówią po angielsku. Ale nie mówią tak jak my, którzy mamy własny język ukryty w bagażach podręcznych, w kosmetyczkach, angielskiego zaś używamy tylko w podróży, w obcych krajach i do obcych ludzi. Trudno to sobie wyobrazić, ale angielski jest ich językiem prawdziwym! Często jedynym. Nie mają do czego wracać ani zwrócić się w chwilach zwątpienia.
Jakże się muszą czuć zagubieni w świecie, gdzie każda instrukcja, każde słowo najgłupszej piosenki, menu w restauracjach, najbłahsza korespondencja handlowa, przyciski w windzie są w ich prywatnym języku. Mówiąc, mogą być w każdej chwili zrozumiani przez każdego, a ich zapiski trzeba chyba specjalnie szyfrować. Gdziekolwiek się znajdą, wszyscy mają do nich nieograniczony dostęp, wszyscy i wszystko.
Są już projekty, słyszałam, żeby wziąć ich pod ochronę, a może nawet przyznać im jakiś jeden mały język, z tych wymarłych, których nikt już nie potrzebuje, żeby mogli mieć coś dla siebie, własnego."

P.S. Znam kilka takich osób, faktycznie wydają się lekko zagubione ;P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz