Child, Julia - "Moje życie we Francji"
Jakieś dwa lata temu moja przyjaciółka obejrzała film "Julie i Julia". Zachwycona kreacją Meryl Streep nie tylko namówiła mnie do obejrzenia filmu, ale także do wynalezienia, kupienia i dostarczenia jej autobiografii Julii Child. Książkę przeczytała w jeden dzień, zakochała się z miejsca, a potem przeczytała znowu... i znowu... i znowu. Gdy spotkałyśmy się ostatni raz przed końcem wakacji, marudziła, że właściwie latem nie przeczytała nic innego poza "Julią". Zmusiłam ją więc do oddania mi książki, świadoma, że jest to jedyny sposób, by uratować przyjaciółkę przed kompletnym uzależnieniem. Przed rozstaniem musiałam jeszcze złożyć obietnicę, że oddam książkę jak najszybciej (co było mało prawdopodobne, bo następne spotkanie miało odbyć się dopiero w okolicach Bożego Narodzenia), oraz że będę na bieżąco zdawać relację z lektury, a także... czytać jej fragmenty przez telefon, jeśli tylko zadzwoni i o to poprosi.
Mimo, iż film mi się bardzo podobał, podeszłam do książki sceptycznie. Głównie dlatego, że odstraszyła mnie moda na książki o gotowaniu oraz na autobiografie (które niedługo będzie "pisał" każdy pierwszy lepszy Rysio z Klanu czy inna Rutowicz). Z początku książka szła mi trochę powoli... ale sceptycyzm szybko zamienił się w zachwyt. Może nie taki jak u przyjaciółki, ale jednak. Musiałam jej przyznać rację, że w "Julii" jest coś, co sprawia, że życie po lekturze choć na pewien czas wydaje się cudowniejsze. Może książka nie podziałała na mnie tak narkotycznie, ale jednak jest wyjątkowa, jak sama główna bohaterka. Najdziwniejsze jest to, że nie potrafię powiedzieć, co jest takiego w książce co wywołuje pozytywne wibracje. Być może humor Julii, a może jej pozytywne podejście do życia?
Na pewno jestem wdzięczna Julii za to, że zmieniła moje zdanie na temat gotowania. Nawet spisałam sobie parę zasad dobrej kucharki:
1. Nie przepraszamy, jeśli jedzenie nie wyszło, tylko zapamiętujemy, co następnym razem trzeba zmienić.
2. Gotowanie sprzyja kontaktom międzyludzkim.
3. Gotowanie przede wszystkim ma sprawiać przyjemność.
Książka... zdecydowanie niezapomniania, a także grozi uzależnieniem ;)
Na koniec dwa cytaty o kocie ;P:
"Mała, szara kotka imieniem Minimouche, córka Minimere, po naszym przyjeździe za każdym razem zaprzyjaźniała się z nami od nowa. Była zdecydowanie typem dachowca, który korzystał z istot ludzkich wyłącznie w zakresie usług gastronomicznych i hotelarskich, mimo to cieszyłam się, że mam jakiekolwiek kocie towarzystwo. Jak mawiała w Paryżu Therese Asche: "Dom bez kota to jak życie bez słońca!" Co rano Minimouche wpadała do domu jak strzała, gdy tylko otwierała się okiennica, i głośnym miauczeniem domagała się śniadania. Pochłaniała jedzenie, miauczała, żeby ją wypuścić, i wybiegała, żeby cały dzień polować na jaszczurki. Wieczorem siadała Paulowi na kolanach, gdy słuchaliśmy radia, a ja robiłam kolacje. Któregoś popołudnia Minimouche przywlokła żywą mysz i tarmosiła ją po całej kuchni. Mysz oczywiście uciekła, a my mieliśmy dramat na miarę polowania na jelenie."
"Któregoś dnia ćwiczyłyśmy z siostrą mówienie po francusku przez telefon, tak aby nikt się nie domyślił, że to my. Dort ścisnęła sobie nos palcami, i bardzo wysokim, piskliwym głosem zaświergoliła:""Oui, oui, J'ECOUTE!""(Tak, słucham!), jak miały to w zwyczaju paryżanki. Minette, która spała na odwróconej doniczce, nagle zerwała się, wskoczyła Dort na kolana i ugryzła ją lekko w dłoń. Zachwyciło nas to, więc i ja spróbowałam - ""Oui, oui, J'ECOUTE!"" - a Mini zareagowała identycznie jak poprzednio, dreszczykiem rozkoszy. To wywołało jeszcze więcej śmiechu, pisków ""J'ECOUTE!"" i miłosnych ukąszeń. Nasze wysokie tony poruszały chyba jakąś tajemną strunę kociej wrażliwości miłosnej."