środa, 22 maja 2013

Cloud burst in California.

Steinbeck, John - "Autobus do San Juan"

Wieki temu z lubością przeczytałam "Tortilla Flat", które teraz w mojej pamięci widneje jako "krótka historia kilku żuli". Tak też przedstawiałam ją znajomym, dzięki czemu zrobiła małą furorę w liceum. Potem w ręce wpadła mi angielska wersja "Myszy i ludzi", ale jakoś ani ludzie, ani myszy nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Niedawno w jedynej bibliotece, która mnie jeszcze nie wyklęła za przetrzymywanie książek natknęłam się na "Autobus..." i, jako że Steinbeck jest do tej pory chyba jedynym amerykańskim pisarzem (nie liczę pisarzy fantasy... no może poza Kingiem), który nie wzbudził we mnie negatywnych emocji, wylądował u mnie na półce. Wzięłam się za niego po jakichś 3 miesiącach(czyli jak na mnie całkiem szybko), i gdy byłam gdzieś w połowie, moja mama została zapytana, kiedy oddam książki. Ja się pytam, co się dzieje? O przykrej historii płacenia raczej niefajnie sporej kary u Raczyńskich za półroczne trzymanie dwóch książek nawet nie chce mi się wspominać. Dość, że na razie po oddaniu wszystkiego co miałam zrezygnowałam z wizyt w którejkolwiek filii na czas długi/nieokreślony/nigdy. Moim sprzymierzeńcem (ale mojego portfela już niekoniecznie) pozostało  więc allegro, no i ww biblioteka w mieście rodzinnym.
"Autobus..." wydał mi się lekko stereotypowy, zwłaszcza, że większość facetów w nim występujących, choć tak różnych od siebie, właściwie... myśli penisem :P Kobiety już ciężej upchnąć w jedną ramkę - jedna chce Clarka Gable, druga zatrzymać męża, trzecia świętego spokoju, czwarta - wolności, piąta... władzy. W gruncie rzeczy oglądamy różne typy relacji mężczyzna-kobieta, mężczyzna-mężczyzna, kobieta-kobieta, oraz zmiany w ich psychice podczas sytuacji ekstremalnej. Wychodzi to całkiem ciekawie, i nie powiem, żebym się podczas lektury nudziła. Do tego dochodzą wyjątkowo przyjemne i oddziałujące na wszystkie zmysły opisy krajobrazu Kalifornii podczas i tuż po burzy. Na tym właśnie polega prostota Steinbeckowskiej prozy - porusza problemy zwykłych, przeciętnych ludzi i owija w zapachy i obrazy które zna każdy z nas. Nie jest źle, choć mam wrażenie, że fabuła i tym razem szybko wywietrzeje z mojej głowy.

Na koniec, przemyślenia autora nt odwiecznej zagadki, po co kobiety chodzą grupami do toalety :P :

"Najlepiej podsłuchiwało się w damskich toaletach. Od dłuższego czasu interesowała ją swoboda, z jaką zachowują się kobiety w każdym pomieszczeniu, gdzie jest toaleta, lustro i umywalka. Kiedyś w college'u napisała rozprawę, uznaną za bardzo odważną, w której utrzymywała, że kobiety pozbywają się wszelkich hamulców, gdy tylko pociągną w górę spódnicę.
Wynika to z tego właśnie, pomyślała, albo z pewności, że żaden mężczyzna, czyli wróg, nie wtargnie na to terytorium. Jest to jedyne miejsce na ziemi, gdzie kobiety mogą być pewne, że nie spotkają żadnych mężczyzn. Więc rozluźniają się psychicznie i stają się otwarte nawet wobec tych kobiet, wobec których zwykle zachowują się z rezerwą. [...] W publicznych toaletach kobiety bywają względem siebie bardziej przyjacielskie lub bardziej zjadliwe, ale zawsze bardzo niedyskretne. Może dlatego, że nie ma tam mężczyzn. A tam, gdzie nie ma mężczyzn, nie ma współzawodnictwa i niepotrzebne są żadne pozy."