piątek, 27 stycznia 2017

Radziecka sielanka

John Steinbeck, Robert Capa (zdjęcia) - "Dziennik z podróży do Rosji"

Z racji, że ostatnio wciągnęła mnie tematyka rosyjska, chwytam wszystko co zahacza ten temat, choćby delikatnie. Nic więc dziwnego, że gdy zobaczyłam połączenie Steinbeck-Rosja, zapaliło się w mojej głowie światełko pt. "Muszę to mieć!". Akurat trwa wznawianie całej jego prozy i tłumaczenie tego, co do tej pory nie zostało wydane, więc ku mojej wielkiej radości bez problemu zdobyłam książkę po polsku. Powoli zacieram też ręce na jego raport z wojny w Wietnamie,acz nie robię sobie wielkich nadziei na tłumaczenie (chociaż kto wie? Z pewnością wydawca...).

Mamy oto dwóch wesołków, Johna i Roberta, którzy zadali sobie proste pytanie: "A może Rosjanie nie chcą z nami wojny? Sprawdźmy!" I mimo ostrzeżeń wielu swoich znajomych, zdobywają odpowiednie dokumenty i wyruszają w podróż do kraju zza Żelaznej Kurtyny. John zabiera ze sobą notes, a Robert... dziesięć walizek z kliszami i aparatami fotograficznymi. Postanawiają poszukać "zwykłego, prostego człowieka", by dowiedzieć się, jak żyje i co ma do powiedzenia na temat zimnej wojny, która dopiero co się rozpoczęła (jest rok 1947). Już po przylocie natrafiają na problemy, które będą im towarzyszyć do końca podróży. I nie, problemy te nie mają nic wspólnego z sowiecką podejrzliwością wobec obcych, raczej z... kompletnym brakiem organizacji. Zaczyna się od tego, że osoba, która miała im załatwić hotel... przebywa w innym mieście i nie ma zielonego pojęcia o tym, że mieli przyjechać. Poza tym przez sporą część powieści autorzy przesiadują na lotniskach pijąc herbatę i czekając, aż jakiś samolot łaskawie zabierze ich do miejsca docelowego. Odwiedzają Ukrainę, Gruzję (nad którą tak się zachwycają, że sama nagle poczułam ochotę tam pojechać) Stalingrad (obecnie Wołgograd) oraz Moskwę. Wszędzie zostają wspaniale ugoszczeni, co skutkuje... problemami z żołądkiem i jadłowstrętem. Ale odkrywają też, że ludzie mają dość wojen, cieszą się że żyją i są zdecydowanie zbyt zajęci odbudową po poprzedniej, by myśleć o następnej. 

Sielankowy krajobraz co jakiś czas przerywa opis gruzów, jeńców niemieckich pomagających przy odbudowie czy obłąkanych bezdomnych, których zdjęcia jednak zostają na końcu skonfiskowane. Mimo to Steinbeck skupia się na ludzkim optymizmie, nadając nieco stronniczy wydźwięk książce. Nie ma się co dziwić, autor nie jest reporterem, ma swoje poglądy, które zostają potwierdzone. Do tego nie ma szans, żeby nasi śmiałkowie zostali wpuszczeni do miejsc, w których ludzie nie są szczęśliwi. Dla kontrastu, czytam teraz "Gułag" Anny Applebaum, z którego wynika, że tuż po wojnie nastąpiła jedna z największych fal aresztowań i zsyłek do obozów pracy. Ale na tym właśnie polega research - nigdy nie powinno się opierać swojej opinii na jednej relacji ;) 

Na koniec pocieszna wstawka Roberta o trzech twarzach swojego towarzysza:
"Moje dni są bardzo długie, rozpoczyna je spotkanie z porannym Steinbeckiem. Otwieram ostrożnie oczy i widzę go siedzącego za biurkiem. Ma przed sobą otwarty notes i udaje, że pracuje. W rzeczywistości czeka na mój pierwszy ruch. Umiera z głodu. Poranny Steinbeck jest człowiekiem chorobliwie nieśmiałym, niezdolnym do podniesienia słuchawki telefonu i podjęcia najmniejszej próby kulturalnej rozmowy z sowieckimi kelnerkami. (...) 
Po krótkim psychicznym striptizie rozpoczyna zmianę Steinbeck wieczorny. (...) Wypiwszy pewną ilość płynów, staje się niezwykle elokwentny, ma zdecydowane poglądy na każdy temat. (...) Po północy jego niewinność zaczyna iść w parze z siłą. Demonstruje ową siłę, używając jednego palca. Zapytuje niczego niepodejrzewających mężów, czy wiedzą, co to jest palcówka. Dwóch dżentelmenów siada za stołem naprzeciw siebie, przyciska łokcie do obrusu, zwierając środkowe palce. Po chwili zmagań pan Steinbeck zazwyczaj przyciska palec męża do stołu i elokwentnie opuszcza towarzystwo. Bywa, że późno w nocy próbuje grać z każdym. Kiedyś zaczepił pewnego jegomościa, który wyglądał na sowieckiego generała. Dla wszystkich oprócz Steinbecka. (...)
Wieczorny Steinbeck przepoczwarzył się w wersję nocną. Leży w łóżku mocno przytulony do grubego tomu poezji sprzed dwóch tysięcy lat, zatytułowanego Rycerz w tygrysiej skórze. Na jego twarzy maluje się całkowite odprężenie. Z otwartych ust tego cichego zazwyczaj mężczyzny wydobywa się nieskrępowane, głośne chrapanie."