Nie pytajcie mnie, skąd to wytrzasnęłam. Dziesięcioletnie zielone poplamione zszyte zszywaczem kartki, opowiadanie wydrukowane własną drukarką. Nie wiem kto polecił, czy może sama znalazłam? Dawno to było i nieprawda.
Zaczyna się od przemyśleń, o tym, że marzenia starzeją się wolniej niż ludzie. I coś w tym pewnie jest. Potem zamienia w myślociąg, jedno skojarzenie za drugim, w opowieść o grupce kumpli, którzy razem szwendają się po krakowskich knajpach. Zatapiamy się w mrocznej stronie miasta, niedostępnej dla przeciętnego przyjezdnego. Przypominałoby to trochę klimat z filmu "Chłopaki nie płaczą", zwłaszcza jeśli chodzi o dialogi, gdyby nie magiczny aspekt opowiadania - knajpa, którą prowadzi barman - Szatan, taka, którą można znaleźć tylko wtedy, gdy się jest "zlanym jak zwierze".
Jest mroczne, wciągające i... za krótkie. No i cóż, poleciłabym do przeczytania, jest tylko mały problem - bardzo ciężko dostać. Zdaje się, że było wydrukowane raz w jakimś czasopiśmie, wieki temu*. Naprawdę nie wiem skąd je mam. Ale skoro przez 10 lat nie wyszło mi z głowy, a tytuł pałętał się po zakurzonych kątach mojego mózgu, aż zmusił do wyciągnięcia i przeczytania po raz kolejny, to znaczy, że warto poszukać. To na pewno nie koniec przygód z panem Orbitowskim, następnym razem postaram się jednak wybrać bardziej dostępne dzieło :)
" - A co miałem napisać?
- Może prawdę?
- Prawda jest prosta stary. Kocham, tęsknię, czuję się samotny. Łapię uciekającą młodość jak świętą wodę, a one sruu, przez paluchy i w błoto."
*Czasopismo ARTyleria, nr 2(3) 2002r.