niedziela, 10 stycznia 2016

Ośmionóg, glikozydy i lipidy.



Julio Cortázar - "Wielkie wygrane"


Chyba trzy razy podchodziłam do innej, najbardziej znanej powieści Cortázara - "Gry w klasy". Za każdym jednak razem po paru, parunastu rozdziałach ją odkładałam, być może dlatego, że mam zwyczaj czytać książki od początku do końca (nawet, jeśli to zbiór opowiadań), a tu nagle sugerują mi, by po niej "skakać". A może po prostu nie jara mnie temat paryskiej bohemy? Albo do niej nie dorosłam... (to ile muszę mieć lat, czterdzieści?). Wielki, wspaniały Cortázar, jeden z najważniejszych przedstawicieli realizmu magicznego i prozy iberoamerykańskiej, a ja nie potrafię przebrnąć przez jego sztampowe dzieło. Skandal!

Jak to ja, postanowiłam więc... chwycić byka za ogon, zamiast zabierać się za rogi. I wyszperałam w bibliotece "Wielkie wygrane", które są debiutancką powieścią pisarza. Przyznam się, że trochę przyczynił się do tego pan Krzysztof Varga, gdyż swego czasu pofatygowałam się aż do Wrocławia, żeby wysłuchać jego wykładu o Cortázarze. Varga skupił się na mniej znanych dziełach autora (zwłaszcza opowiadaniach, których dwa tomy kurzą się u mnie od paru lat), a ja skrzętnie zanotowałam sobie po co warto sięgnąć.

Już przy pierwszych stronicach poczułam pewną ulgę - bohaterowie znajdowali się w Buenos Aires, a nie w Paryżu. Może więc jednak coś z tego będzie. Na tym etapie okazało się, że warto sięgnąć po jakiś karteluszek i długopis, bo nagle na głowę zwaliła mi się chmara ludzi, z których tylko niektórych warto zapamiętać - mianowicie przyszłych pasażerów tajemniczego rejsu. Wszyscy oni są właścicielami szczęśliwych losów z loterii - stąd tytuł książki. Bohaterowie z pozoru są raczej przeciętni - dwaj nauczyciele, uczeń z rodziną, narzeczeni z matkami, matka z dzieckiem i jej przyjaciel, dwa młode małżeństwa (czyżby?), przedsiębiorca. Z czasem jednak okazuje się, że większość z nich ma jakąś tajemnicę, lub wykorzystuje wyjazd jako ucieczkę przed dotychczasowym życiem.

Barwność oraz różnorodność postaci, a także sposób, w jaki autor powoli dawkuje wiedzę o nich, pozostawiając wiele domysłom czytelnika, bardzo mi się spodobał. Gdzieś w tle działa się "akcja", o której jednak przypomniałam sobie tylko od czasu do czasu, kiedy trzeba było się oderwać od egzystencjalnych rozmów bohaterów.

Autor nawiązywał też do niesprawnego systemu politycznego Argentyny, który po 55 latach od publikacji książki wciąż tonie w korupcji (przypomina mi się jedna z "Dzikich historii", w której bohaterowi kilkakrotnie odholowują samochód, przez co rozpada się jego małżeństwo, aż w końcu ląduje w więzieniu - o ile dobrze pamiętam). Na szczęście nie trzeba znać historii kraju by czerpać przyjemność z lektury :)

Trochę więcej o szczęściu niech wypowiedzą się sami bohaterowie:

"Wiesz, że w zasadzie słone, przesycone jodem powietrze przynosi mi szczęście. Krótkie, przelotne jak te ptaki, które zobaczysz, a które towarzyszą statkowi przez chwilę, czasem przez cały dzień, ale w końcu zawsze znikają. Nigdy się tym nie przejmowałem, że szczęście krótko trwa, Paulita. Przejście szczęścia w przyzwyczajenie jest jedną z najskuteczniejszych broni śmierci."

"Chodzi o coś bardzo skromnego, może przyziemnego nawet, i bardzo egoistycznego. O trochę szczęścia, które zrobiłoby możliwie mało dziur w innych, coś, co i tak nie jest łatwe, co staje się jeszcze trudniejsze, kiedy się nie chce ani nikogo kupić, ani samemu sprzedać, a tylko zachować swoją niezależność."

"Wszystko tak było ustawione, by z tej podróży zrobić coś w rodzaju przerwy pomiędzy odłożeniem jednej książki a momentem, w którym zacznie się przecinać stronice następnej. Ziemia niczyja, gdzie, o ile to możliwe, liżemy rany oraz zbieramy węglowodany, tłuszcze i rezerwy moralne przed nowym zanurzeniem się w kalendarz."

A skąd tytuł posta? Dowiedzą się tylko ci śmiałkowie, którzy sięgną po książkę :)