czwartek, 25 stycznia 2018

Brytyjskie dziwactwo


Ian McEwan - "Solar"


Niewiele brakowało, a bym tej książki w ogóle nie przeczytała. Wypożyczyłam ją częściowo bo zainteresowała mnie recenzja jego najnowszej książki - "W skorupce orzecha", częściowo bo próbuję trochę lepiej poznać współczesną literaturę brytyjską, która, o dziwo, składa się z czegoś więcej niż Tolkien, Pratchett i Rowling, a częściowo bo potrzebowałam jakiejś "lekkiej" odskoczni od non-fiction, które ostatnio pochłaniam w coraz większych ilościach.

Tak więc poszłam do biblioteki z nazwiskiem na karteczce, poszperałam, i wygrzebałam "Solar", które między "Pokutą" i "Ukojeniem" wydało mi się w miarę najbardziej interesujące. Przełknęłam jakoś napis "International Bestseller" na okładce i zabrałam ustrojstwo do domu z cichą nadzieją, że będzie przynajmniej trochę śmieszne. Książka przeleżała miesiąc. Przedłużyłam. Przeleżała kolejny... i zapomniałam przedłużyć. W międzyczasie okazało się, że biblioteka jest zamknięta całe święta, i tylko rozsądek, który podpowiedział mi, by sprawdzić godziny otwarcia w internetach uchronił mnie od odbicia się od bibliotekowych drzwi. I wtedy przyszła mi do głowy myśl "A może by jednak chociaż dać książce szansę?" Skoro i tak utknęłam z nią na ponad tydzień? Tak więc zaczęłam czytać i ku memu wielkiemu zdziwieniu nie mogłam przestać.

Wyobraźcie sobie faceta, którego najbardziej nie lubicie, bo np. poderwał dziewczynę, która wam się podobała, albo wślizgnął się na stanowisko w pracy, o które walczyliście latami. Do tego zgarnia nagrody i granty za niewiadomoco, i wszyscy uważają go za geniusza. A przecież dostał tylko Nobla. I nie jest nawet przystojny. A teraz spróbujcie postawić się na jego miejscu. Wszystko wskazuje na to, że to właśnie zrobił autor. I to całkiem przekonująco.

Główny bohater nie budzi sympatii, i z początku człowiek zastanawia się, jak to dzieje, że w ogóle go ktoś lubi i poważa. Może to i lepiej, bo przynajmniej nie jest nam przykro, gdy zdarzają mu się co i rusz jakieś nieprzyjemne "wypadki". I wcale nie jest taki super, jak mogłoby się wydawać osobom postronnym. Jedyną jego przewagą jest to, że dzięki wrodzonej inteligencji i wyuczonemu sprytowi udaje mu się tuszować swoje niepowodzenia. Oczywiście do czasu ;)

Co najbardziej mnie zaskoczyło, to że Michael Beard jest realistyczny aż do bólu. Okazuje się zupełnie przeciętnym człowiekiem, ze swoimi słabościami, odkładaniem "wzięcia się za siebie" na nieskończone jutro, podjadaniem z lodówki w środku nocy i okłamywaniem nie tylko innych, ale i siebie, że wszystko jest w porządku. Nieprzyjemnie przypomina... nas. Może dlatego nie każdemu się ta książka spodoba. Mnie jednak skłoniła do tego, by samej ruszyć tyłek i pójść na spacer ;)

W tle przewija się kwestia energii odnawialnej, tematu jak najbardziej na czasie, choć z raczej pesymistycznym zakończeniem.

Nie jest to przyjemna książka. Ale z pewnością interesująca i... otrzeźwiająca. Tak, to chyba dobre słowo.

Gdy po świętach dotarłam w końcu do biblioteki, zapłaciłam drobną karę, a książka wylądowała z powrotem w torebce, bym mogła ją w spokoju skończyć. Dostałam swoją nauczkę. Myślę, że z panem McEwanem się jeszcze nie raz spotkamy :)







"Znał ten sklep aż za dobrze i zdawał się nieświadomie kierować w jego stronę. Planował jedynie się rozejrzeć, przetestować silną wolę, może kupić gazetę, ale nic poza tym. Gdyby chodziło o pornografię, klęska nie oznaczałaby wielkiej szkody. Ale zdjęcia dziewczyn, czy choćby części ich ciał nie poruszały go już tak jak kiedyś. Jego problem był bardziej banalny niż świerszczyki. Już był przy kasie, już wygrzebywał funty spomiędzy euro, trzymając pod pachą cztery gazety zamiast jednej, jak gdyby nadmiar w jednej dziedzinie mógł spowodować umiar w drugiej, już podawał je do zeskanowania, gdy wyłapał kątem oka na wystawce koło kasy błysk rzeczy, której pragnął, rzeczy, której nie chciał pragnąć, tuzin ich, ułożonych w rzędzie, i bez podejmowania jakiejkolwiek decyzji chwycił jedną - taką lekką! - i dorzucił do swoich zakupów, częściowo zasłaniając zdjęcie premiera stojącego w drzwiach kościoła i machającego ręką.

Była to torebka z tworzywa sztucznego zawierająca drobno pocięte ziemniaki usmażone w oleju i przyprószone solą, uprzemysłowionym proszkiem żywnościowym, konserwantami, wzmacniaczami smaku, hydrolizatami oraz spulchniaczami, regulatorami kwasowości i barwnikami. Chipsy o smaku soli z octem."*




*Tłumaczyłam własnoręcznie z angielskiego, więc cytat może się trochę różnić od polskiej wersji książkowej ;)