piątek, 2 marca 2018

Galaktyczna utopia.


Isaak Asimov - Trylogia "Fundacja"


Mam ostatnio problem z reedycjami. Otóż niektóre wydawnictwa zdają się oszczędzać nawet na tak podstawowych rzeczach jak korekta (o redakcji wielu nowych książek nawet nie wspominam, bo mogłabym o tym napisać osobnego posta), czy tłumaczenie. Dopadł mnie kryzys, więc postanowiłam sięgnąć po coś starego (choć nie twierdzę, że stare wydania są bez skazy). W wypadku "Fundacji" zaważyła też cena, która jak na 200-300 stronicowe tomy jest nieco zawyżona (i czy naprawdę przy takiej objętości potrzebna jest twarda okładka?). Z całym szacunkiem dla Rebisu, który prześlicznie wydał moją ukochaną Diunę... a potem poszedł za ciosem i przemielił na polski także resztę książek z tego uniwersum, choć autor już inny, a jakościowo nie umywają się przed główną sagą. Tymczasem na allegro roi się od staroci, więc w try miga zdobyłam za cenę 2 nowych książek pierwsze wydanie wszystkich 7 tomów "Fundacji". Z surrealistycznymi okładkami z lat 80-tych, na których niebieska głowa Asimova unosi się wśród tak przypadkowych przedmiotów jak roślinka, tęcza, Ziemia czy satelita.

No właśnie, 7 tomów, a w temacie "trylogia". O co tu chodzi? Nie, nie jest to żart w stylu Douglasa Adamsa. "Fundacja" z założenia miała być... właściwie, to nie było żadnego założenia. Po prostu Asimov napisał trzy tomy, po czym stwierdził, że ma dosyć pisania s-f i zajął się czymś innym na następne 25 lat. A konkretniej, zrobił profesurę z biochemii, napisał mnóstwo prac naukowych, i można by powiedzieć że stał się poważnym i poważanym obywatelem USA, gdyby nie fakt, że wydał też parę tomów z... dowcipami. Był też dobrym przyjacielem niejakiego Gene'a Roddenberry, znanego jako twórca Star Trek'a. Nie zdziwiłabym się, gdyby Asimov pisał żarty do serialu, bo jakościowo nie różnią się mocno od książkowych sucharków. Dopiero na starość wrócił do swojej populistycznej twórczości, i dopisał kolejne 4 tomy. Ale to bajka na kiedy indziej.

Wiem to wszystko oczywiście z wszechwiedzącej Wikipedii, którą wspominam tu ponieważ podobną ideę dzielił pierwszy bohater "Fundacji", który postanawia założyć kolonię... encyklopedystów. Tudzież zostaje wygnany wraz z współpracownikami...? Cóż, tu nie tylko moja pamięć zawodzi, ale też historia, która w każdym tomie (zawierającym zazwyczaj dwie części, każdą oddaloną o 50-100 lat, tak że trylogia kończy się 400 lat po zdarzeniach z pierwszego) jest przedstawiona troszkę inaczej. Seldon, bo takie jego nazwisko, jest wybitnym naukowcem, który pod pretekstem utworzenia najdokładniejszej encyklopedii we wszechświecie gromadzi całą dostępną ludzkości wiedzę w jednym miejscu, przekonany, że potomkowie jego kolonii wykorzystają ją by stworzyć nowe, trwalsze Imperium. Rozpisuje też plan na kolejne tysiąc lat, który rzekomo ma uratować ludzkość przed popadnięciem w barbarzyństwo.

Muszę przyznać, że po pierwszym tomie wzruszyłam ramionami i zajęłam się czymś innym... na jakieś 3 lata. Pomysł spoko, ale książka z lat 50, jak to często bywa z s-f, ma dużo anachronizmów. Niektóre całkiem urocze, jak samopisząca maszyna która pięknym, odręcznym pismem rejestruje wszystko, co się do niej mówi. Lub atomowe popielniczki ;D Zarówno skutki radioaktywności jak substancje rakotwórcze w papierosach były wtedy co najwyżej mitami, w które nikt nie chciał wierzyć, nic więc dziwnego, że pali prawie każdy bohater.

Dopiero ostatnio postanowiłam ruszyć sagę nieco do przodu. I tu nastąpiło pełne zaskoczenie, bo drugi tom przeczytałam w trzy dni, trzeci niewiele wolniej. Częściowo zapewne gdyż złapałam rytm, ale też postacie w drugim i trzecim tomie wydały się bardziej rozbudowane a akcja nieco ruszyła z kopyta (w stęp, bo kłusu ani tym bardziej galopu u Asimova nie ma co szukać).

Nie pierwszy raz odniosłam wrażenie, że Asimov nie czuje się pewnie w pisaniu książek popularnonaukowych. Postacie w jego książkach, mimo usilnych starań, są nieco miałkie i stereotypowe, najlepsza akcja zazwyczaj dzieje się gdzieś obok, a my zostajemy z grupką naukowców, którzy próbują nam wyjaśnić, co się właściwie stało. Gwiezdne Wojny to to nie są.

Wydaje mi się, że książki mogą spodobać się fanom pierwszego Star Treka. Dla pozostałych mam dobrą wiadomość: krążą pogłoski o stworzeniu serialu na podstawie Fundacji. Sądząc po tym, jaki mamy ostatnio boom na seriale, jest całkiem prawdopodobne, że się uda. Ciekawi mnie tylko jak dostosują fabułę do współczesnej wiedzy. Tymczasem odkładam kolejne tomy na przyszłe niewiadomo kiedy, bo wciągnęły mnie Martwe Dusze :P