Ernest Hemingway - "Stary człowiek i morze"
Tak bardzo chciałabym wam polecić dzisiaj jakąś ciekawą, wciągającą książkę... tym bardziej, że najwyraźniej zaczęła się pora monsunowa, więc wszelkie zajęcia na dworze z przyczyn technicznych trzeba odwołać. Tak bym chciała, och jakże bym chciała, problem jednak w tym, że książki mniej ciekawe, których recenzje do tej pory przekładałam na tajemnicze i nieokreślone "kiedy indziej" nie tylko zaczynają się niecierpliwić, ale i groźnie na mnie patrzeć.
Szatański głosik, wydobywający się niekoniecznie z mojej głowy podpowiada:
- Opowiedz historię kotosmoka pływającego z bobrami!
- Ależ Szatanie, wiesz dobrze, że ta opowieść jest dopiero w powijakach, a poza tym raczej nie nadaje się na publikację na blogu zawierającym recenzje książek.
- Awww!
A tak na poważnie, obie "mniej ciekawe" książki dawno oddałam do biblioteki ;P Zmienia to moją sytuację o tyle, że nie muszę się bać, że mnie pogryzą.
Co do "Starego człowieka i morza", nie zostałam zmuszona do czytania jej w podstawówce czy innym gimnazjum. Czasami zastanawia mnie, jak to się stało, że tyle lektur ominęłam ("Alchemika" na przykład - uff!). Tym bardziej, że mam wrażenie, iż liceum to było jedno wielkie przysypianie nad "Potopem" i "Panem Tadeuszem". Sama jednak legenda o książce skutecznie i na długie lata zniechęciła mnie do sięgnięcia po nią.
Można by powiedzieć, że "Stary człowiek i morze" jest o... starym człowieku i morzu. No i może o wielkiej rybie. I pewnie jest tam jakaś wieelka metafora życia, coś w stylu walczymy, staramy się, a na koniec i tak nic z tego nie mamy.
No cóż, już kiedyś wspominałam, że do Hemingwaya trzeba wiedzieć jak podejść. Mnie książka, wciągnęła tak, że pochłonęłam ją w 3 godziny. Choć, to pewnie też skutek tego, że była krótka ;P
Z pozoru prosta czynność, jaką jest łowienie ryb, staje się czymś niesamowitym, gdy zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy na środku morza, prawie bez jedzenia i picia, a dookoła nas pływają rekiny. Czułam, jak rośnie we mnie napięcie - uda mu się czy się nie uda? A potem ten smutek, gdy kawałek po kawałku nasza (bo przecież płyniemy razem ze staruszkiem w tej łodzi, jaka szkoda, że nie możemy mu pomóc!) ryba znika w żołądkach głodnych bestii.
Co jest niezwykłego w łowieniu ryb? Z pozoru nic. Ale czy ktokolwiek z was będzie miał kiedyś okazję znaleźć się samemu w małej łódce nie mając w zasięgu wzroku lądu? Pewnie nie. Chyba, że wyruszycie w podróż ze starym człowiekiem i własną wyobraźnią... :)