poniedziałek, 10 listopada 2014

To Coś.

Jack Kerouac - "W drodze"

Zajadam się ostatnio śmietanką amerykańskiej prozy, aż  mi w boczki trochę poszło. Niechcący. Nic nie poradzę, że jest pyszna. Fitzgerald, Faulkner, czy inne Hemingway'e, całe to towarzystwo tzw. straconego pokolenia lat dwudziestych, każdy piszący odmiennym stylem, jednak wszyscy niesamowici i wciągający.

Tymczasem wybrałam się na polowanie po poznańskich bibliotekach i wpadło mi w łapki "W drodze". Od jakiegoś czasu nazwisko Kerouac przewijało mi się tu i ówdzie, wzbudzając coraz większą ciekawość. Po zastanowieniu (i braku tego, po co przyszłam), książka skończyła w moim plecaku. Nie, nie wyniosłam jej cichaczem, tylko z dzielnym postanowieniem pilnowania terminów, podpisałam się pod pożyczką własną parafką, dając tym samym drugą szansę Bibliotece Raczyńskich.

Historia jest opowiadana w sposób, jaki żyją bohaterowie - jednym tchem, pragnąca pochłonąć wszystko, cały świat na raz. Siłą napędową jest Dean Moriarty, który wraz z Salem Paradise, pędzi na łeb na szyję z wschodniego na zachodnie wybrzeże i z powrotem(i tak kilka razy, aż lądują w Meksyku). Właściwie odetchnęłam tylko w jednym momencie, gdy Deana nie było, a główny bohater zajmował się zbieraniem bawełny i bawieniem w rodzinę z uroczą Terry i jej synkiem. W międzyczasie pojawia się także małżeństwo Lee oraz Carl Marx - pierwowzorami tych wszystkich postaci byli przedstawiciele tzw. Beat Generation, a zarazem bliscy przyjaciele Kerouac'a.

Momentami miałam wrażenie, że wmuszam w siebie tą książkę (zwłaszcza fragmenty opisujące muzykę - jazz to zupełnie nie moja rzecz), ale jednocześnie nie potrafiłam odłożyć jej na dłużej niż dzień. Nagle zapragnęłam cofnąć się w czasie do późnych lat czterdziestych, albo chociaż natychmiast wyjechać do Stanów, by poczuć ten ogrom przestrzeni i zapach prowincjonalnych miast, sprawdzić, czy czas stoi tam w miejscu, czy też może pełznie trochę szybciej od żółwia goniącego sałatę.

Odniosłam wrażenie, że książka (a także film sprzed dwóch lat) nie podobają się oczytanym w klasyce osobom. Częściowo zapewne dlatego, że nie jest pisana jakimś super wyszukanym stylem, a czytając ją można prędzej dostać zadyszki, niż odpocząć. Sięgając po nią musicie mieć świadomość, że ubrudzicie sobie ręce. Bohaterowie często nie mają pieniędzy, chwytają się każdej (nawet hańbiącej), szansy na zarobek, żyją chwilą, piją, palą, biorą narkotyki, bawiąc się przy tym przednio i nie myśląc o konsekwencjach(a często też o bliskich, których ranią). Jednak zdecydowanie jest to największym plusem książki - rzeczywistość,która dzieje się tu i teraz(bo jutra może nie być) oraz prawdziwość postaci. Być może nie da się tak cały czas, ale na 400 stron, czemu nie? Ktoś kiedyś powiedział, że najbardziej niesamowite historie są oparte na prawdziwym życiu, i ta książka to potwierdza.

Na koniec fragment przemyśleń Sal'a będącego pod wpływem... najzwyklejszego głodu:

"Przez jedną krótką chwilę doświadczyłem ekstazy, którą zawsze pragnąłem osiągnąć, jakbym dał krok poprzez czas chronologiczny w ponadczasową cienistość, zadziwienie pośród ponurości śmiertelnego padołu i poczucie, że śmierć depcze mi po piętach, żebym parł na przód, a jej zjawa też aż gubi pięty, ja zaś pędzę na wystającą za burtę deskę śmierci, skąd uleciały wszystkie anioły i pofrunęły w świętą próżnię wiekuistej pustki, gdzie potężne, niepojęte promienistości błyszczą w jasnej Istocie Umysłu, a niezliczone ziemie lotosowe rozwierają się w magicznym rojowisku niebios. Dobiegał mnie nieopisany, wrzący łoskot, który nie rozbrzmiewał mi w uszach, tylko wszędzie, i nie miał nic wspólnego z dźwiękiem. Zrozumiałem, że umarłem i odrodziłem się nieskończenie wiele razy, a tylko pamięć mnie zawodzi, bo po prostu przejścia od życia do śmierci i z powrotem do życia są upiornie łatwe, stanowią magiczne przesunięcia do zera, niczym zasypianie i budzenie się znów milion razy, przy całkowitej swobodzie i głębokiej ignorancji. Zrozumiałem, że to falowanie narodzin i śmierci odbywa się tylko i wyłącznie za sprawą stabilności przyrodzonego Umysłu, tak jak wiatr marszczy arkusz czystej, spokojnej, lustrzanej wody."