Dorota Masłowska - "Kochanie, zabiłam nasze koty"
Mieliście kiedyś kota? Potrafią być naprawdę przewrotne... W jednej chwili mruczą i łaszą się, by za chwilę z całej siły wpić się zębami i pazurami w rękę, albo zupełnie bez uprzedzenia z małego, uroczego kociaka, zamieniają się w sukkuba, który miauczy po nocach (przepraszam, właściwie całe noce), wypina tyłek na byle dźwięk lub ruch i ma ochotę przelecieć dywan, plecak, ołówek (z gumką :P) lub nogę... cokolwiek. Ach, tak, i czasem robi siku na poduszkę, co zazwyczaj oznacza, że zapomniało się posprzątać kuwetę... lub się jej nie posiada.
Tymczasem książka Masłowskiej właściwie nie jest o kotach. Poza epizodyczną rolą trupa, niby nigdy nic wygrzewającego się w słońcu wśród pędzących samochodów, i wyżej wspomnianym narobieniem na poduszkę, nie pojawiają się wcale. Jest za to dużo oceanu, syren(które wcale nie są ładne i na dodatek mają słabość do wódki), jogi, żelu antybakteryjnego i samotności.
Jakoś tak się stało, że od samego początku zostałam zniechęcona do Masłowskiej. Dopiero wiele lat po jej spektakularnym debiucie, w końcu odważyłam się obejrzeć film o wojnie polsko-ruskiej i pozytywnie się zdziwiłam. Wprawdzie po książkę wciąż nie sięgnęłam, ale ostatnio w bibliotece wpadła mi w ręce ta, najnowsza i, co mnie zaintrygowało, pisana "normalnym językiem", o ile w przypadku tej autorki możemy o czymś takim mówić. Bo w świecie "Kochanie..." wszystko odbiega od standardów. Każdy bohater jest od czegoś uzależniony, lub znajduje się na skraju załamania nerwowego, tudzież przeżywa akurat kryzys twórczy, tak jakby bycie normalnym od razu wykluczało innych z możliwości zaistnienia w książce. A może po prostu nie ma ludzi normalnych?
Tak więc ja byłam pod wrażeniem - języka, zabawnego, prostego i do bólu szczerego, oraz płynnego przechodzenia między granicą jawy i snu, której często nawet bohaterowie nie zauważają. Aż tu nagle koniec. Trochę za szybko ;)
Jeśli lubicie filmy w stylu "Requiem dla snu" albo "Fight club" to książka powinna wam się spodobać :)
A co się dzieje w piątki?:
"Miasto zaczyna się trząść już koło osiemnastej, a potem buzuje aż do nocy, pełne przekrzykiwań, pisków, głupich śmiechów, łamiących się obcasów, brzęku butelek, strzelających korków od szampana, koki zasysanej z desek klozetowych i naciąganych na członki prezerwatyw... Przerabianie przez cały tydzień swojego jedynego, niepowtarzalnego, nieubłaganie mijającego życia na pieniądze musi skończyć się głupawką, zwierzęcym wrzaskiem "mam prawo do odrobiny wolności!!!". Nawet jeśli ta hektyczna, hurtem realizowana wolność, która musi wystarczyć na cały kolejny tydzień, oznacza prawo do swobodnego robienia z siebie palanta, darcia śluzówki genitaliów na strzępy i do spania potem głową w sraczu."
D. Masłowska, "Kochanie, zabiłam nasze koty" s.77
http://asunder.deviantart.com/art/Siren-Night-alternate-ver-62513446 |