piątek, 24 stycznia 2014

Is it peacefull in the ocean deep?


Dorota Masłowska - "Kochanie, zabiłam nasze koty"

Mieliście kiedyś kota? Potrafią być naprawdę przewrotne... W jednej chwili mruczą i łaszą się, by za chwilę z całej siły wpić się zębami i pazurami w rękę, albo zupełnie bez uprzedzenia z małego, uroczego kociaka, zamieniają się w sukkuba, który miauczy po nocach (przepraszam, właściwie całe noce), wypina tyłek na byle dźwięk lub ruch i ma ochotę przelecieć dywan, plecak, ołówek (z gumką :P) lub nogę... cokolwiek. Ach, tak, i czasem robi siku na poduszkę, co zazwyczaj oznacza, że zapomniało się posprzątać kuwetę... lub się jej nie posiada.

Tymczasem książka Masłowskiej właściwie nie jest o kotach. Poza epizodyczną rolą trupa, niby nigdy nic wygrzewającego się w słońcu wśród pędzących samochodów, i wyżej wspomnianym narobieniem na poduszkę, nie pojawiają się wcale. Jest za to dużo oceanu, syren(które wcale nie są ładne i na dodatek mają słabość do wódki), jogi, żelu antybakteryjnego i samotności.

Jakoś tak się stało, że od samego początku zostałam zniechęcona do Masłowskiej. Dopiero wiele lat po jej spektakularnym debiucie, w końcu odważyłam się obejrzeć film o wojnie polsko-ruskiej i pozytywnie się zdziwiłam. Wprawdzie po książkę wciąż nie sięgnęłam, ale ostatnio w bibliotece wpadła mi w ręce ta, najnowsza i, co mnie zaintrygowało, pisana "normalnym językiem", o ile w przypadku tej autorki możemy o czymś takim mówić. Bo w świecie "Kochanie..." wszystko odbiega od standardów. Każdy bohater jest od czegoś uzależniony, lub znajduje się na skraju załamania nerwowego, tudzież przeżywa akurat kryzys twórczy, tak jakby bycie normalnym od razu wykluczało innych z możliwości zaistnienia w książce. A może po prostu nie ma ludzi normalnych?

Tak więc ja byłam pod wrażeniem - języka, zabawnego, prostego i do bólu szczerego, oraz płynnego przechodzenia między granicą jawy i snu, której często nawet bohaterowie nie zauważają. Aż tu nagle koniec. Trochę za szybko ;)

Jeśli lubicie filmy w stylu "Requiem dla snu" albo "Fight club" to książka powinna wam się spodobać :)

A co się dzieje w piątki?:

"Miasto zaczyna się trząść już koło osiemnastej, a potem buzuje aż do nocy, pełne przekrzykiwań, pisków, głupich śmiechów, łamiących się obcasów, brzęku butelek, strzelających korków od szampana, koki zasysanej z desek klozetowych i naciąganych na członki prezerwatyw... Przerabianie przez cały tydzień swojego jedynego, niepowtarzalnego, nieubłaganie mijającego życia na pieniądze musi skończyć się głupawką, zwierzęcym wrzaskiem "mam prawo do odrobiny wolności!!!". Nawet jeśli ta hektyczna, hurtem realizowana wolność, która musi wystarczyć na cały kolejny tydzień, oznacza prawo do swobodnego robienia z siebie palanta, darcia śluzówki genitaliów na strzępy i do spania potem głową w sraczu."

D. Masłowska, "Kochanie, zabiłam nasze koty" s.77
http://asunder.deviantart.com/art/Siren-Night-alternate-ver-62513446


czwartek, 16 stycznia 2014

Space Oddity.


Arthur C. Clarke - "2001: Odyseja Kosmiczna"

Trzy minuty wgapiania się w czarny monitor przy akompaniamencie muzyki klasycznej. Jesteście w stanie to wytrzymać? W dzisiejszych czasach pewnie większość z was w międzyczasie zrobi pięćset innych rzeczy. Ja po dwóch minutach przewinęłam film do przodu, żeby sprawdzić, czy aby posiadam wersję audio-wizualną, czy tylko audio ;P A potem... potem (pomijając logo metro goldwyn meyer z trochę mało ruchawym lwem - nawet nie zaryczał) pojawiają się małpy. No dobra, małpoludy... które na dodatek wrzeszczą na siebie, na kamień w kształcie prostopadłościanu, na inne małpoludy, na geparda, na jakiegoś przodka świni... chwila, na prostopadłościan? I w ogóle, czy to nie miał być film science - fiction?

Pierwszy raz obejrzałam Odyseję Kosmiczną wiele lat temu, jeszcze w telewizji, więc zmuszona byłam przetrwać całość za jednym zamachem. Ale czego nie robi się dla ponadczasowej sławy kina. Główne rzeczy, które utkwiły mi w pamięci, to właśnie małpy, pokręcone zakończenie i noworodek. Takie trochę, yyhhh, o co chodzi? To chyba za mądre dla mnie...

Miesiąc temu byłam w mojej kochanej bibliotece w Koźminie, i wynurałam książkową wersję kinowego hitu. Pomyślałam, oo, a więc to jeszcze nie koniec, nie chcesz mi dać spokoju, Odysejo! A zresztą, co mi szkodzi, może w końcu dowiem się, nad czym się tak ludzie zachwycają?

I tym razem trzeba było cofnąć się w czasie o 3 mln lat, i przetrwać małpy. Właściwie, po pierwszej części poczułam lekkie oburzenie - jak to, to nie doszliśmy do wszystkiego sami? Panie Clarke, próbuje mi pan wmówić, że to duży, czarny kamień o proporcjach 1:4:9 nauczył naszych przodków jedzenia mięsa? Zabijania? I w ogóle, czemu prostopadłościan, a nie kula? Albo... piramida? :P

Następnie przechodzimy do bardziej współczesnego problemu - uczłowieczenie komputera i jego konsekwencje. Przy okazji zwiedzamy dalsze planety naszego układu, a zwłaszcza te, których w filmie mi bardzo brakowało (a specjalnie obejrzalam drugi raz, żeby sprawdzić, czy są) - Jowisz i Saturn. Na koniec główny bohater dociera do Japetusa, saturnowego księżyca, na którym odnajduje prostopadłościan "matkę" i... znika w nim.

Myślę sobie, że i tak za dużo fabuły zdradziłam. Czy pomogło mi zrozumieć film? Tak. Na pewno warto najpierw sięgnąć po książkę, zanim zabierzecie się za ekranizację. To zresztą żadna nowość ;) Niestety, spowodowało też, że moje oczekiwania wobec filmu wzrosły. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Acz z przyjemnością obejrzałabym Saturna z bliska :P
Na koniec cytat z jedną z teorii o tym, jak mogą wyglądać przedstawiciele obcej cywilizacji, i jak, być może, kiedyś będziemy wyglądali my:

"Wraz z rozwojem wiedzy stworzenia inteligentne muszą prędzej czy później pozbyć się kruchej, podatnej na choroby i wypadki otoczki, w jaką wyposażyła je natura; otoczki skazującej na nieuniknioną śmierć. Zastąpią swoje ciała, zużywające się wraz z upływem lat, konstrukcjami z metalu i plastiku, uzyskując w ten sposób nieśmiertelność. Mózg przetrwa jakiś czas jako ostatnia pozostałość ciała organicznego, kierująca mechanicznymi członkami i obserwująca Wszechświat poprzez elektroniczne zmysły, daleko sprawniejsze od tych, które rozwinęły się w wyniku ślepej ewolucji."

Nie wiem czemu pomyślałam o Dalekach z Dr Who :P