czwartek, 25 lipca 2013

Jakim jesteś zwierzątkiem?



Suzanne Collins - Trylogia "Igrzyska Śmierci"


Poprzednim razem zadałam pytanie (wiecie, próba interakcji z czytelnikami, sprawdzenie, czy tam wciąż jesteście... Haloooo! ;P) Dałam wam dwa tyg. (aż!) na odpowiedź, ale nikt się nie pofatygował. Naprawdę, trochę mi smutno ;P

Zdecydowałam się więc na Trylogię, którą "męczyłam" jakiś rok, aż w końcu niedawno wymęczyłam trzeci tom. Męczyć to może złe słowo, bo jak już udało mi się zabrać do książki, to szła całkiem sprawnie, jednakowoż fabuła nie była tak dechzapierająca, żeby wchłonąć w siebie wszystko na raz.

Zaczęło się oczywiście od filmu i słodkiej Jennifer Lawrence z warkoczykiem i łukiem w ręce. Ekranizacja całkiem mi się spodobała, ale poczułam pewien niedosyt. A dokładnie, zrodziło się pytanie: co ta Katniss w końcu ma w głowie? Bo to,że uroczy uśmiech, nie schodzący jej z twarzy przez większość filmu był sztuczny, dało się zauważyć na kilometr.

Literaturę młodzieżową raczej omijam, z dwóch powodów: po pierwsze - dawno z niej wyrosłam, po drugie - zazwyczaj to strasznie schematyczny chłam lub po prostu nie warte uwagi nędzne romansidło.

Tym razem muszę przyznać, że trochę się zdziwiłam. Pierwszy tom fabularnie właściwie nie różni się od filmu, ale widzimy wszystko z perspektywy głównej bohaterki - także jej wcale nie takie przyjazne myśli, i desperackie plany. Katniss to przede wszystkim zimno myślące zwierzątko, które przyciśnięte do muru gryzie, drapie, i ani myśli się poddać. Nic dziwnego - wychowała się w świecie, w którym żyje się z dnia na dzień, jedzenie to towar deficytowy a ufać można tylko sobie.

Właściwie największe wrażenie zrobił na mnie ostatni tom, który jest bardzo mroczny - aż dziw, że skończył się jako takim happy endem... ale tylko jako takim. No i pytania, całkiem poważne - czy warto poświęcać życia niewinnych ludzi w imię nie do końca pewnej lepszej przyszłości? Jak bardzo wytrzymała jest ludzka psychika? Jak mocno różnimy się od zwierząt? A może nawet jesteśmy od nich gorsi?

Tak więc jeśli myślicie, że "Igrzyska..." to lekka lektura na lato, to musicie być świadomi, że że jednak trochę waży. Z drugiej strony jeśli zamiast tego macie sięgać po trylogię "Grey'a"... tak, Grey zdecydowanie lepiej się nada... ale na podpałkę do grilla ;P

No i oczywiście najważniejsze pytanie, kogo ach kogo wybierze Katniss? Gale podsumowuje ją trochę z przesadą: Tego, bez którego sobie nie poradzi.
A przecież radzi sobie doskonale sama.

czwartek, 11 lipca 2013

Nawałnica Mieczy part 2

George R. R. Martin - "Nawałnica mieczy: Krew i Złoto"

...czyli część druga, bo Martin się zapędził, i powstało mu takie tomisko, które trzeba było podzielić na dwa... zaledwie sześćset stronnicowe ;) Co dziwniejsze, Taniec smoków w wersji oryginalnej, nawet kieszonkowej, uparcie upychają w jeden, prawie 1200 - stronnicowy wolumin. Choć podział to pewnie też kwestia czasu - w Polsce od razu zwęszyli, że wydawnictwu (acz czytelnikowi niekoniecznie) bardziej się to opłaca ;)
W drugim tomie, jak się pewnie widzowie serialu zdążyli dowiedzieć, faktycznie jest dużo krwi i złota - czyli Lannisterów, bo czerwień to ich kolor rodowy, a złoto... no cóż, tu chyba tłumaczyć nie muszę. Fabuła serialu kończy się gdzieś w 2/3 drugiego tomu, więc możecie sobie wyobrazić moje oburzenie, gdy byłam w 1/3, oglądałam 3 odcinek 3 sezonu i trafiłam na spoilery. Postanowiłam więc poczekać, i ze spokojem dokończyć książkę. Nawet nie wiecie, jaką radochę sprawiła mi ostatnia 1/3 ;P Gdy miałam już świadomość, że czytam to, czego nie wie połowa świata, i na dodatek robi się szatańsko ciekawie. Nic więc dziwnego, że pochłonęłam tom w rekordowym czasie (jak na książkę po ang czytaną głównie podczas podróży) mniej niż miesiąca. Powiedziałabym nawet, że jest to najlepsza część... ale nie powiem, bo przede mną jeszcze jakieś 2tys. stron, a poza tym, nawet jeśli poprzednie nie były tak wciągające, to na pewno także były świetne.
Jakieś wnioski? No cóż, okazuje się, że cyfra siedem niekoniecznie przynosi szczęście, Tywin Lannister nie sra złotem, prawdę każdy ma swoją, właściwe każdy ma ich pięć (everybody lies ;)), a najbardziej zyskują ci, którzy udają, że ich nie ma.
Ostatnio zaczął krążyć po sieci obrazek z inną wersją Tronu. Mnie osobiście podoba się bardziej, niż serialowy, no i przynajmniej ten na pewno składa się z 1000 mieczy ;)
Teraz pozostaje jedynie pytanie: sięgnąć po "Ucztę dla wron" teraz, czy znowu zabierać się za to na ostatnią chwilę? Na moich półkach niestety pełno jest patrzących na mnie tęsknie książek, i wszystko zależy od tego, która z nich będzie patrzeć najintensywniej. Obawiam się jednak, że już tęsknię za Westerosem.
Na koniec, pytanie do was: którą z pozycji mam opisać za tydzień:
- "Horror Show" Ł. Orbitowskiego
- "Kot i mysz" G. Grassa
- Trylogię "Igrzyska Śmierci" S. Collins?


czwartek, 4 lipca 2013

Jeepem po Ameryce.



Halik, Tony - "180 000 kilometrów przygody"

Swego czasu w czytanym przeze mnie namiętnie National Geographic (tak namiętnie, że jestem "tylko" 6 numerów w plecy, ale prenumerata jest, czekają na mnie cierpliwie, i to się liczy ;) ) pojawiały się artykuły o słynnych XX wiecznych podróżnikach. Zabrzmiało to prawie jakbym mówiła o Magellanie czy innym Bartolomeo Diazie... no cóż, może ci współcześni nie są aż tak znani, co nie znaczy, że nie dokonali równie ważnych odkryć.

Pana Halika większość z nas powinno kojarzyć z dzieciństwa, kiedy w TVP puszczane były jego programy, realizowane z Elżbietą Dzikowską. Bo ja właśnie... jedynie kojarzę. Przyznam się szczerze, że "Pieprz i wanilia" mignął mi parę razy przed oczami, ale nigdy nie zatrzymał ich na dłużej. A nawet jeśli, to wszystko wywietrzało mi już z pamięci.

Gdy dowiedziałam się, że Tony Halik wraz ze swoją ówczesną żoną i psem w ciągu dwóch lat przejechali jeepem obie Ameryki, zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. I, oczywiście, gdy tylko nadarzyła się okazja, zaopatrzyłam się w jedną z książek opisujących tą wyprawę.

Muszę przyznać, że artykuł¹ narobił mi dużo smaku. Więc gdy w końcu zabrałam się za jedzenie, troszkę się zawiodłam. Nie dlatego, że książka była zła. Po prostu... zawierała w większości opisy i historię miejsc oraz ludzi, których Halikowie napotkali na swojej drodze, zamiast oczekiwanych przeze mnie przygód. Ale, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, muszę przyznać, że Tony zrobił na mnie wyborne wrażenie, zarówno jako pisarz, jak i poszukiwacz przygód - dzięki swojej sile przekonywania, dobroduszności i uporowi wiele razy udawało mu się dotrzeć tam, gdzie żaden inny biały człowiek nie dotarł (a może po części i dlatego właśnie, że był biały ;) ) i poznać wyjątkowe i ciekawe historie.

Kolejny zawód czekał na mnie na samym końcu - otóż Halikowie docierają do Acapulco i... hasta la vista, czytelniku! A przecież ledwo minęła połowa podróży! Co to ma być, ja się pytam? Zaczynam przeglądać napisy końcowe, a tam jakaś redakcja, jakiś wybór tekstów... fajnie... do tej pory nie wiem, kto z nich zjadł całą Amerykę Północną. Będę musiała w tej kwestii poradzić się pewnie Wujka Google. Smacznego, w każdym bądź razie ;)


"Dałem mu 10 tys. bolivianos. Popatrzył na mnie, potem zwrócił mi 2000 i długo przetrząsał swój
brudny woreczek ukryty pod ponczem. Jednocześnie zdawał się liczyć w pamięci, pomagając sobie palcami.W końcu zwrócił mi 4600 bolivianos.

- Ależ nie, to dla ciebie, weź te pieniądze.

- Nie, od przyjaciół nie bierze się napiwku, ja tam lubię czyste rachunki. Policzę ci 5 tys. za auto, 200 za twoją kobietę, 200 za psa, a ty za darmo, tobie nic nie liczę. Razem wyszło 5,4 tys. Umiem liczyć, chodziłem do szkoły!

- Ale jak to się stało, że jednak się wziąłeś za robotę, skoro koka nie miała smaku?

- Nie straciła smaku. Myśmy tylko chcieli kupić wódkę, a was zabraliśmy przy okazji. Dlatego koka nie straciła smaku. Bo kiedy się płynie po dobrą cziczę, to koka nie traci smaku, oj, nie!"




¹ National Geographic, nr 11(110), 2008r.