niedziela, 28 kwietnia 2019

Wykluczenie

Jeff VanderMeer - Trylogia Southern Reach: "Unicestwienie", "Ujarzmienie", "Ukojenie"

Chyba powoli zaczynam w sobie wyrabiać roczny cykl pór książkowych. W zeszłym roku jakoś w okolicach późno-zimowych wczesno - wiosennych, zaczytywałam się w Fundacji, trzy lata temu przerobiłam całkiem grubaśne "Wszyscy na Zanzibarze". No, ale co będę wymieniać, jak coś, można mnie znaleźć i na Goodreads i Lubimy czytać. Albo nie można? Szukajcie, a może znajdziecie :P
Anyway, zimą zawsze kuszą mnie dwie rzeczy: literatura rosyjska i science-fiction, tudzież jego odłamy. Pierwsza, bo Rosja kojarzy mi się z mrozem, drugie, zapewne, bo mój mózg domaga się dopalaczy gdy za oknem szaro.
VanderMeer kusił mnie od jakiegoś czasu, jako, rzekomo, najlepszy autor literatury Steampunkowej. Lecz zanim dobrałam się do osadzonej w tym klimacie trylogii - Ambergris, pewna platforma filmowo-serialowa postanowiła zekranizować pierwszy tom Southern Reach.  Wiadomo, że przecież nie będę oglądać filmu przed przeczytaniem książki, pochłonęłam na szybko "Unicestwienie" w tempie mnie samą zaskakującym. Moim pierwszym skojarzeniem były "Dziewczyna z pociągu"(tak, miałam to nieszczęście) i inne "Zmierzchy" (Meyer - bo są inne zmierzchy, ciekawsze, na świecie, toteż podkreślam autora by sprecyzować o który Zmierzch mi chodzi). Powodem było coś, co nazywam "bestsellerowym stylem" - czyta się szybko, a w międzyczasie zastanawia po co, skoro to taki chłam. Potem jednak, powoli, po tym jak zaczęłam się czuć jakby mnie ktoś zdzielił obuchem w łeb, tajemnica... zaczęła się jeszcze bardziej pogłębiać. Trochę mnie to wybiło ze schematu. Szare komórki ruszyły w tan. Kombinowały, kombinowały... i do tej pory mają jakieś podrygi gdy zaczynam o tym myśleć, bo tajemnica zaczęła we mnie żyć własnym życiem. Gdy w bestsellerze dostałabym rozwiązanie podane na tacy, tu raczej utknęłam w pomieszczeniu z czymś rozpaćkanym na ścianie, czymś innym szepczącym do siebie w ciemnym kącie, dziurą w podłodze z której wydobywa się dziwna poświata i nieprzyjemnymi dźwiękami dobiegającymi zza okna, do którego nie mogę podejść bo to przecież sen. Pokuszę się nawet o teorię, że sam VanderMeer do końca wie, o co mu chodziło :P
Dwa ostatnie tomy przeczytałam po prawie rocznej przerwie (czyli w marcu), co okazało się błędem taktycznym, gdyż pół "Ujarzmienia" przemęczyłam zanim zorientowałam się, że pojawia się w nim motyw z pierwszej części, który kawałkuje fabułę na klatki z porozrywanej i częściowo zgubionej taśmy filmowej. Potem poszło już gładko, albo raczej okrągło, gdyż "Ukojenie", niczym mityczny Uroburos, zatoczyło koło i zjadło własny ogon.
Gdybym miała się do czegoś przyczepić, to do stylu autora. Zwłaszcza, gdy wprowadza do fabuły nowe postacie, robi to z delikatnością karabinu maszynowego, co, przynajmniej u mnie, sprawiło, że ciężej było je polubić. Cóż, może taki był zamiar?
Seria ma wydźwięk silnie ekologiczny, więc nie polecam jej nikomu kto nie wierzy w globalne ocieplenie i w to, że nie powinniśmy bez ograniczeń wykorzystywać ziemskich zasobów. A jeśli nie macie cierpliwości by brnąć przez trylogię, to ekranizacja jest naprawdę dobrze zrobiona i sama w sobie warta obejrzenia.
I kiedy myślałam, że autor już mnie niczym nie zaskoczy, znalazłam podziękowanie dla Tove Jansson i jej serii o Muminkach :)

Zdjęcie - Latarnia morska na wyspie św. Jerzego na Florydzie, która była inspiracją do napisania trylogii, stan z początku XX wieku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz