czwartek, 13 grudnia 2012

Barcelona's wind.


Zafón, Carlos Ruiz - "Cień Wiatru"

Jak już chyba wspominałam, staram się bestsellery omijać szerokim łukiem. Jednak "Cień wiatru" kusił mnie tematyką (książki, Barcelona... książki :P). Na polskim rynku mało jest literatury hiszpańskiej (nie mylić z iberoamerykańską, od której od czasu szaleństwa na nią w latach 70-tych nie można się odpędzić), a przynajmniej osobiście nie natrafiłam na żadną bardziej ambitną (no dobra, Molina może ma ambicje, ale, jak można wydedukować z mojego czerwcowego posta, chyba aż za duże ;) ). Chodzi mi o to, że docierają do nas tylko hiszpańskie bestsellery, a takimi stają się najwyraźniej głównie kryminały. Trochę to smutne, ale jak się mówi, jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Zwłaszcza, że mój hiszpański jest zdecydowanie za biedny, by brać się za oryginały. Padło więc na "Cień Wiatru", z tęsknoty za ciepłem, czymś egzotycznym, chęcią poznania miasta, które mnie zachwyca, i które z chęcią zobaczę na własne oczy.
Już na pierwszej stronie pojawia się Cmentarz Książek Zapomnianych. Od razu mówię, że nie czytałam książki przed założeniem bloga, ale nazwa pojawia się także na tylnej okładce(którą tyle razy oglądałam w księgarniach, zanim zdecydowałam się na zakup), więc nie zdziwię się, jeśli moja podświadomość po prostu otwarła starą, zakurzoną szufladkę, z której wypełzła zbitka słów, by mi je podsunąć w odpowiednim momencie. Zwłaszcza w tym wypadku nie ma co wierzyć w przypadek, więc od razu się podekscytowałam. Tym bardziej, że opis Cmentarza, i obraz, który z każdym słowem coraz wyraźniej rysował mi się w głowie, był cudowny. Niestety Cmentarz szybko zniknął, pojawiła się intryga, stare tajemnice, które nie dawały głównemu bohaterowi spokoju, i do których odkrycia dążył z zadziwiającą determinacją... a które wydały mi się zbyt oczywiste. Nic nie poradzę, że w młodości naczytałam się za dużo Agathy Christie ;)
Książka jest przyjemna. Podoba mi się, że każda napotkana osoba wnosi jakąś nową, czasem nie związaną z główną fabułą, historię swojego życia. I to właśnie te historie stanowią tak naprawdę siłę książki. Gdyby nie one, pewnie nie dotrwałabym do końca, bo, powiedzmy sobie szczerze, "Cień Wiatru" Zafona, nie jest "Cieniem Wiatru" Caraxa - nie zarywa się dla niego nocy. Spodziewałam się też więcej Barcelony, no ale nie można wymagać nie wiadomo jakich opisów od osoby, która do tej pory zajmowała się tylko scenariuszami filmowymi. Mam nadzieję, że Zafón się rozwinie, bo zadatki na dobrego pisarza ma. Książkę polecam, i oby wciągnęło was bardziej niż mnie, bo myślę, że ja po prostu  już z takich książek wyrosłam.

Na koniec jedna z wielu mądrości Femina Romero de Torres:

"Przeznaczenie zazwyczaj czeka tuż za rogiem. Jakby było kieszonkowcem, dziwką albo sprzedawcą losów na loterię: to jego najczęstsze wcielenia. Do drzwi naszego domu nigdy nie zapuka. Trzeba za nim ruszyć."

2 komentarze:

  1. A mi "Cień wiatru" bardzo się podobał :) Jak i inne książki Zafona, które do tej pory przeczytałam.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie powiedziałam, że mi się nie podobał. Jedynie, że szału nie zrobił ;)

    OdpowiedzUsuń