niedziela, 10 lutego 2013

Wewnętrzny zwierz.

Martel, Yann - "Życie Pi"

Wiele lat temu, podczas wybierania liceum połowicznie przeniosłam się do większej miejscowości. Przy okazji zanoszenia papierów wylądowałam pierwszy raz w księgarni z prawdziwego zdarzenia (mimo, że sieciówkowej) - półki po sufit wypełnione najprzeróżniejszymi autorami, gatunkami... normalnie bajka, świecące oczka i wrażenie pod którym byłyśmy ze znajomą jeszcze przez całą podróż powrotną (te plany, czego to sobie nie kupimy) i dalszą część dnia. W tej właśnie księgarni pewnego dnia mój wzrok przykuła niebieska okładka z żółwiami, rekinami, i maleńką białą łódką na środku, na której leżał ciemnoskóry chłopiec i tygrys. Kamilce oczywiście na widok kotowatych, tygrysów w szczególności, zapala się w główce lampka irracjonalizmu, i od razu zaczęła kombinować, jak tu książkę zdobyć. Ciekawość wzrosła tym bardziej, że fabuła zapowiadała się intrygująco - czyli co się może dziać przez 300 stron między tygrysem a człowiekiem na pełnym oceanie? Ano może...
A co się dzieje? Nie powiem :P Dość, że szansa, iż sytuacja miała naprawdę miejsce jest jak jeden na milion (a fani Pratchetta wiedzą, że to oznacza, że na pewno się zdarzy ;P), i do tego wciąga bardzo intensywnie. Przynajmniej mnie, czego dowodem fakt, że po wielu latach pochłonęłam ją z prawie taką samą prędkością jak za pierwszym razem.
Nawet, jeśli nie jesteś osobą, która chce uwierzyć w Boga (czym się w sumie bardziej film reklamuje  niż książka), warto po nią sięgnąć. Przesadna religijność nie uderza za mocno po oczach, więc nie macie się czego bać. A czy ja w coś po niej uwierzyłam? Na pewno w potęgę wyobraźni :)
Jest zdecydowanie niezapomniana. I oryginalna. Można ją rozumieć na wiele sposobów, dla mnie na przykład była to książka... o zwierzętach. I o tym, ile zwierzęcia jest w człowieku, zwłaszcza w ekstremalnych sytuacjach. Jakieś minusy? Do tej pory nie wiem, co miała symbolizować ta cholerna wyspa ;P

Jeszcze krótko na temat filmu, przy czym posłużę się cytatem z "Życia Pi" właśnie:

"Nikły blask przedświtu oświetlał prawdziwe pandemonium. Natura potrafi stworzyć ekscytujące widowisko. Scena jest ogromna, światło dramatyczne, statystów nieprzebrana rzesza, a budżet na efekty specjalne absolutnie nieograniczony. To, co miałem przed oczami, było efektownym spektaklem w wykonaniu wiatru i wody, czymś w rodzaju trzęsienia ziemi, jakiego nie potrafiliby zainscenizować nawet w Hollywood."

No właśnie, więc czemu Martel dał to sfilmować, się pytam?




1 komentarz:

  1. Znalazłam Twój blog na biblioteczce :)Właśnie zakupiłam Życie Pi i nie mogę sie doczekać aż znajdę czas na przeczytanie :)Fajnie, że piszesz dużo od siebie a nie są to typowe suche recenzje:)
    Pozdrawiam i powodzenia w dalszym prowadzeniu!
    Karins
    A no i czekam aż skończysz "Nawałnicę mieczy" bo jestem ciekawa co o nej sądzisz :)

    OdpowiedzUsuń