czwartek, 4 lipca 2013

Jeepem po Ameryce.



Halik, Tony - "180 000 kilometrów przygody"

Swego czasu w czytanym przeze mnie namiętnie National Geographic (tak namiętnie, że jestem "tylko" 6 numerów w plecy, ale prenumerata jest, czekają na mnie cierpliwie, i to się liczy ;) ) pojawiały się artykuły o słynnych XX wiecznych podróżnikach. Zabrzmiało to prawie jakbym mówiła o Magellanie czy innym Bartolomeo Diazie... no cóż, może ci współcześni nie są aż tak znani, co nie znaczy, że nie dokonali równie ważnych odkryć.

Pana Halika większość z nas powinno kojarzyć z dzieciństwa, kiedy w TVP puszczane były jego programy, realizowane z Elżbietą Dzikowską. Bo ja właśnie... jedynie kojarzę. Przyznam się szczerze, że "Pieprz i wanilia" mignął mi parę razy przed oczami, ale nigdy nie zatrzymał ich na dłużej. A nawet jeśli, to wszystko wywietrzało mi już z pamięci.

Gdy dowiedziałam się, że Tony Halik wraz ze swoją ówczesną żoną i psem w ciągu dwóch lat przejechali jeepem obie Ameryki, zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. I, oczywiście, gdy tylko nadarzyła się okazja, zaopatrzyłam się w jedną z książek opisujących tą wyprawę.

Muszę przyznać, że artykuł¹ narobił mi dużo smaku. Więc gdy w końcu zabrałam się za jedzenie, troszkę się zawiodłam. Nie dlatego, że książka była zła. Po prostu... zawierała w większości opisy i historię miejsc oraz ludzi, których Halikowie napotkali na swojej drodze, zamiast oczekiwanych przeze mnie przygód. Ale, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, muszę przyznać, że Tony zrobił na mnie wyborne wrażenie, zarówno jako pisarz, jak i poszukiwacz przygód - dzięki swojej sile przekonywania, dobroduszności i uporowi wiele razy udawało mu się dotrzeć tam, gdzie żaden inny biały człowiek nie dotarł (a może po części i dlatego właśnie, że był biały ;) ) i poznać wyjątkowe i ciekawe historie.

Kolejny zawód czekał na mnie na samym końcu - otóż Halikowie docierają do Acapulco i... hasta la vista, czytelniku! A przecież ledwo minęła połowa podróży! Co to ma być, ja się pytam? Zaczynam przeglądać napisy końcowe, a tam jakaś redakcja, jakiś wybór tekstów... fajnie... do tej pory nie wiem, kto z nich zjadł całą Amerykę Północną. Będę musiała w tej kwestii poradzić się pewnie Wujka Google. Smacznego, w każdym bądź razie ;)


"Dałem mu 10 tys. bolivianos. Popatrzył na mnie, potem zwrócił mi 2000 i długo przetrząsał swój
brudny woreczek ukryty pod ponczem. Jednocześnie zdawał się liczyć w pamięci, pomagając sobie palcami.W końcu zwrócił mi 4600 bolivianos.

- Ależ nie, to dla ciebie, weź te pieniądze.

- Nie, od przyjaciół nie bierze się napiwku, ja tam lubię czyste rachunki. Policzę ci 5 tys. za auto, 200 za twoją kobietę, 200 za psa, a ty za darmo, tobie nic nie liczę. Razem wyszło 5,4 tys. Umiem liczyć, chodziłem do szkoły!

- Ale jak to się stało, że jednak się wziąłeś za robotę, skoro koka nie miała smaku?

- Nie straciła smaku. Myśmy tylko chcieli kupić wódkę, a was zabraliśmy przy okazji. Dlatego koka nie straciła smaku. Bo kiedy się płynie po dobrą cziczę, to koka nie traci smaku, oj, nie!"




¹ National Geographic, nr 11(110), 2008r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz